Nobody's POV:
- O Boże...- powiedział bezdomny chłopak, w jego oczach zatańczyła mała łezka, którą szybko otarł.- Louise była moją przyjaciółką, od kiedy tylko pamiętam. Nasi ojcowie robili wspólnie interesy. Mieszkałem dwa domy dalej od niej, ale kiedy uciekłem do Los Angeles, nasz kontakt się urwał. Pisałem do niej, dzwoniłem, ale Lou była zbyt urażona, że nie powiedziałem jej wcześniej.- westchnął, a sam Justin poczuł ukłucie w sercu. Czy tylko aby na pewno się przyjaźnili?
- Stary, współczuję, ale musisz się skupić. Błagam, przypomnij sobie czy nie widziałeś jej, albo jego w ostatnich dniach.- Justin wyciągnął drugie zdjęcie, które przedstawiało Bena, trzymającego w objęciach siostrę Louise, Michele. Znalazł to w ich albumie rodzinnym, sądząc, że może się przydać.
- Macie jakieś podejrzenia?- zapytał chłopak. Z adrenaliny, która buzowała w nim, aż wstał.
- To nie są tylko podejrzenia. Jesteśmy pewni, że to jest on. Wcześniej około miesiąca temu pobił Lou do nieprzytomności.- westchnął Bieber, a bezdomny, wykrzywił swoją twarz z odrazą.
- To chyba dłuższa historia, ale wydaję mi się, że zasługuję na posłuchanie jej.- powiedział z przekonaniem.- Zapomniałbym, mam na imię Colton.- wyciągnął rękę najpierw w stronę Justina, a potem do Ash'a.
- Jestem Justin, chłopak Louise, a to mój przyjaciel Ashton.- wymienili się szybkimi uściskami, a w pokoju zapanowała niezręczna atmosfera.
- Więc? Powiecie mi, o co chodzi?- zagadnął Colton, a Justin z westchnięciem, zaczął opowiadać mu historie bez końca. Sam się zdziwił, ile to Ben dawał znaków odzewu, a oni zbyt zapatrzeni w siebie, nie widzieli tego w ogóle. Wszyscy zgromadzeni w pokoju słuchali Justina w ciszy i z wielkim zainteresowaniem. Szczerze mówiąc, jego historia przypomniała jedną z telenowel, którą kręcą od dwudziestu lat.
- Co... Przecież to chore, on jest chory.- skwitował Colton, a brunet jedynie skinął głowę.- Dlatego musisz nam pomóc. Jeśli tylko zobaczysz ich, zadzwoń pod ten numer...- zaczął Ash.
- Nie.- rzucił Colton, a chłopcy spojrzeli na niego zdezorientowani.- Jadę szukać jej z wami.- powiedział bez ogródek. Justin wzruszył jedynie ramionami, ale w środku skakał, jak małe dziecko, że kolejna osoba chce zaangażować się w poszukiwania. Musiał ją znaleźć, dla siebie, dla czekającej w domu na nią rodziny i najważniejsze, dla niej.
~*~
- Przepraszam, spieszę się.- rzuciła obojętnie, nie patrząc nawet na zdjęcie. Po godzinach spędzonych na przeszukiwaniu pustych domów, które nic nie dały, postanowili wyjść na ulicę. Pytanie przechodnich nic nie dało, a chłopcy coraz bardziej wątpili w swoje siły.
- Kurwa mać!- sapnął Justin, jego złość sięgała ostatniej granicy.
- Nie możemy się poddać. Pomyśl o niej.- powiedział Colton, kładąc uspokajająco rękę na ramieniu Justina. Przez ostatnie godziny, chłopak naprawdę polubił Justina i chyba nawet ze wzajemnością. Zrobili już tak wiele, ale nie mieli nic. Nie mogli poddać się, bo wiedzieli, że policja w Seattle nie lubi się przemęczać pracą.
- Masz rację.- chłopak westchnął i zatrzymał pewną brunetkę po lewej.- Mam pytanie, nie kojarzysz tej dziewczyny?
Ben Stewart's POV:
Kiedy wszedłem do pokoju, dziewczyna spokojnie siedziała w fotelu, czytając książkę. Nie zauważyła mnie. Delikatnie oparłem się o framugę drzwi i przyjrzałem się jej delikatnym rysom. Była przepiękna, a na dodatek cała moja. Pragnąłem mieć ją od kiedy tylko ją poznałem, nawet jeśli wiązało się to z wyrwaniem jej z normalnego życia.
- Przyniosłem ci sok.- powiedziałem cicho, nie chcąc przeszkadzać w czytaniu jej ulubionej książki, "Prawdziwy cud" Nicholasa Sparksa. Kupiłem tę książkę przed jej przyjazdem tutaj, ponieważ wiedziałem, że ją kocha. Nieważne ile razy ją przeczytała, ponieważ to nie powstrzyma jej przed zrobieniem tego kolejny raz. Kiedy nikogo nie było w jej pokoju, czasem wchodziłem do niego i jak zwykle powieść leżała na komodzie przy łóżku. -Co to za książka?- spytałem, odkładając sok na stolik obok niej.
- Ciekawa.- odpowiedziała sucho i bez żadnego zerknięcia na mnie wróciła do powieści. Dlaczego taka była? Przecież chciałem dla niej tego, co najlepsze... chciałem naszej miłości.
- Czemu taka jesteś?- zapytałem, a dziewczyna z szybkością geparda podniosła głowę, wyglądała, jakby to ją oburzyło.
- Czemu ja taka jestem? To ty mnie porwałeś, sukinsynie! Masz tupet pytać się, dlaczego jestem dla ciebie taka oschła!- krzyknęła, a ja jedynie przewróciłem oczami.
- Kiedyś mnie pokochasz, sama się przekonasz.
- Jesteś chory, przysięgam na własną matkę.- powiedziała, a ja się wzdrygnąłem.
- Dobrze, że masz własną matkę.- odburknąłem i miałem wyjść z pokoju, ponieważ zadała mi cios w samo serce.
- Oh, Ben! Nie bierz mnie na litość, czasami tak bywa, że bliskie osoby od nas odchodzą i nic tego nie może zmienić, tak już jest.- powiedziała już spokojniej i opadła ciężko na fotel za nią.
- Więc przekonajmy się, jak twoje bliskie osoby zareagują.- burknąłem i zamknąłem za sobą drzwi. Usłyszałem tylko głośne westchnięcie za drzwi. Wiedziałem, że żałowała swoich słów, było widać to w wyrazie jej twarzy. Zszedłem po schodach do kuchni, gdzie leżał mój telefon. Wpisałem rząd numerków i po chwili już przyciskałem go do ucha z wyczekiwaniem.
- Halo?- odezwał się wysoki głos Victorii.
- Jak sprawy się mają?- zapytałem cicho, aby Louise nic nie mogła usłyszeć.
- Tutaj w porządku, Bieber, jak na razie nie dostał żadnej wskazówki.- zachichotała.
- I ma żadnej nie dostać, rozumiesz?- warknąłem ostro.
- Spokojnie, myślisz, że podpowiedziałabym mu gdzie jest nasz skarbek? Chyba jeszcze nie znasz mnie zbyt dobrze.- powiedziała, ja poczułem ulgę.
- Możliwe, ale przysięgam jesteś najlepsza Vicy.- powiedziałem, a dziewczyna się zaśmiała.
- W porządku koniec z tymi komplementami, lepiej zadzwoń do Dean'a. Miał do ciebie jakąś ważną sprawę.- powiedziała, a ja skinąłem głową, chociaż wiedziałem, że dziewczyna nie może mnie nie zobaczyć.
- Tak jest szefie.- zaśmiałem się, a ona mi zawtórowała i zakończyła połączenie. Lekki uśmiech majaczył mi na ustach. Szczerze uwielbiałem tę dziewczynę, oczywiście jako współpracownicę. Miałem wybierać już kolejny numer, kiedy mała postać pojawiła się we framudze drzwi.
Louise Shue's POV:
Codziennie rano, gdy wstaję... patrzę w lustro, w którym widzę udawany uśmiech. Po chwili przypominam sobie, że muszę udawać udawane szczęście... Mimo wszystko staram się udawać najlepiej jak potrafię...*- dokończyłam czytać ostatnie zdania z pierwszego działu, jakieś książki, którą znalazłam na półce. Muszę przyznać, że Ben nie próżnował, ponieważ znalazłam tutaj nawet moją ulubioną książkę " Prawdziwy cud". Jednak ta, którą właśnie wertuję, dała mi dużo do myślenia. Muszę sprawić by chłopak bezgranicznie mi zaufał. Wierzył w każde moje kłamstwo, a potem po prostu zniknę.
~*~
Małymi kroczkami weszłam do salonu. Był naprawdę ogromny i pięknie urządzony. Panowały tutaj dwa kolory, ciemny brąz i beżowy. Przez tydzień, który tutaj spędziłam, nie byłam w innym pokoju, jak "moim" i w toalecie.
- Podoba ci się?- spytał Ben, z małym uśmieszkiem zadowolenia.
- Bardzo, dupku.- powiedziałam z uśmiechem, lecz drugą część zachowałam dla siebie. Jego telefon rozdzwonił się nagle, a chłopak bez zastanowienia odrzucił połączenie.
- Urządziłem go dla nas. Wiedziałem, że ci się spodoba.- powiedział, a ja skinęłam głową, choć tak naprawdę miałam ochotę wydrapać mu oczy. Dzieliło nas przynajmniej pięć metrów, chłopak siedział rozłożony na kanapie, wbijając swój świdrujący wzrok we mnie. W pokoju było dosyć ciemno, tylko pojedyncze lampy dawały trochę światła. Powolnym krokiem ruszyłam w jego kierunku i usiadłam na oparciu kanapy, na której siedział.
- Przepraszam za to, co powiedziałam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.- powiedziałam i w sumie było w tym trochę prawdy.
- Nie przejmuj się, to nie twoja wina.- powiedział uspokajająco i pogładził mnie po policzku. Wymusiłam mały uśmiech, a chłopak zabrał rękę.- Chodź, opowiem ci wszystko.- powiedział, przenosząc mnie na swoje kolana. Nie czułam się dobrze, ale co mogłam zrobić. - To wszystko zaczęło się, kiedy byłem sześcioletnim chłopcem. Moja maka i ojciec byli szczęśliwym małżeństwem i kochali się na zabój. Naprawdę na zabój.- powiedział, a ja aż poczułam dreszcze.- Pewnego dnia, kiedy matka szykowała mnie do szkoły, zapukała do naszych drzwi policja.
Rozległo się głośne pukanie, które dochodziło z dołu. To pewnie sąsiadka, która, jak zwykle zapomniała kupić soli.
- Ubierz się, zaraz wracam.- powiedziała do mnie mama, a ja grzecznie skinąłem i zacząłem wciągać koszulkę przez głowę. Kiedy usiadłem na kanapie, aby założyć spodnie, usłyszałem głośny wrzask z dołu. Szybko zapiąłem guzik i zbiegłem na dół. W drzwiach stał wysoki mężczyzna. To chyba policjant pomyślałem, patrząc na jego strój. Schowałem się za filarem i spojrzałem na moją mamusię, która tak bardzo płakała. Co się stało? Przecież moja mama nigdy nie płakała.
- Proszę stawić się za godzinę na komendzie, chciałbym, aby złożyła pani zeznania w tej sprawie.- powiedział wysoki pan i wyszedł bez pożegnania. Widziałem, że też był smutny.
- Ben!- krzyknęła, myśląc, że nadal jestem na górze. Kiedy wyszedłem zza filaru, szybko otarła łzy i uśmiechnęła się do mnie.- Gotowy?- zapytała, a ja skinąłem głową.
- Dlaczego płaczesz mamusiu?- spytałem.
- Bo muszę gdzieś jechać i płacze, że zostawiam mojego synka samego.- powiedziała, coraz bardziej płacząc.- Chodź, zaprowadzę cię do pani Tabithy.- powiedziała i wzięła mnie na ręce. Wyszliśmy z domu, a mama zamknęła drzwi, wrzuciła kluczyk do kieszeni moich spodni i ruszyliśmy w kierunku domu pani Tabithy, mojej ulubionej sąsiadki. Mama, zanim zapukała do drzwi, postawiła mnie na ziemi i przykucnęła, obejmując mnie lekko.
- Pamiętaj, że mamusia zawsze jest blisko ciebie, nawet kiedy jej nie ma obok.- mówiła ciągle płacząc, a ja skinąłem głową.
- Wiem, mamo.- powiedziałam uśmiechając się. Przyciągnęła mnie do uścisku i zadzwoniła dzwonkiem do drzwi.
- Ana, dziecko! Co się stało?- pani Tabitha otworzyła drzwi, przyglądając się nam.
- Czy mogłabyś zaopiekować się Benem, coś ważnego mi wyskoczyło.- powiedziała, a starsza pani skinęła głową.
- Oczywiście.- powiedziała, a mama puściła moją rękę. Poczułem nieprzyjemny chłód.
- Dziękuję ci!- rzuciła i zaczęła się oddalać.
- Do zobaczenia, mamo!- krzyknąłem, machając jej na pożegnanie. **
- Już nigdy więcej jej nie zobaczyłem.- powiedział, przytulając mnie do siebie coraz mocniej.- Okazało się, że po tym, jak ojciec zginął w wypadku, moja mama powiesiła się w naszym salonie. Nie była dość silna, dla mnie, zbyt mocno kochała swojego męża.- szepnął.- Wychowywała mnie pani Tabitha, która adoptowała mnie, po tym zdarzeniu. Zawdzięczam jej całe życie.- powiedział, a ja poczułam dziwne uczucie współczucia. Przytuliłam go lekko, ale zaraz zdałam sobie sprawę z tego, co robię i oderwałam się od chłopaka.
- Przykro mi.- powiedziałam, ale chłopak machnął ręką.
- Nie powinno, a chodź spać, bo widzę, że jesteś zmęczona.- powiedział i chwycił mnie jak pannę młodą. Uniósł nas i wszedł po schodach. Po chwili leżałam już na łóżku, a on nakrywał mnie kołdrą.- Dobranoc, Louise.- powiedział cicho. Co do diaska się z nami dzieje...
___________________________________
* nie pamiętam skąd wzięłam ten cytat
** retrospekcja była pisana z punktu Bena!!
* nie pamiętam skąd wzięłam ten cytat
** retrospekcja była pisana z punktu Bena!!
jezu, może to dziwne ale jak czytałam o mamie Bena zaczęłam płakać..
OdpowiedzUsuńidealny rozdział, już nie mogę się doczekać następnego :)
@daayummatt
Super :) czekam na nn :*
OdpowiedzUsuńGenialny! Jak zwykle :**
OdpowiedzUsuńGenialny *o* kiedy następny?
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie <3
OdpowiedzUsuńBen ty psycholu! Justin znajdź ją!~ Mrs.Bieber
OdpowiedzUsuńSuuper ! Uwirlbiam! Czekam na next ! Niech on ja znajdzie :'(
OdpowiedzUsuńSuper :) kiedy Justin ją znajdzie? :'( juz nie moge :'(
OdpowiedzUsuńProsze dodaj kolejny! Justin znajdz ją!!
OdpowiedzUsuńa bede chamem i dam koma abys pisala w lutym rozdzial misiek hehehehehehehehe
OdpowiedzUsuń