7 komentarzy- 2 część
Louise Shue's POV:
Trzy dni, siedemdziesiąt dwie godziny, w tym cztery tysiące trzysta dwadzieścia minut siedzenia bezczynnie. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, a moim jedynym zajęciem było oglądanie lasu za oknem. Nie mogłam nawet do niego odejść, ponieważ włączyłby się pieprzony alarm. Cholera.
- Przyniosłem ci jedzenie, kochanie.- odezwał się okropny głos. Nie miałam nawet chęci odwrócić się do niego, dlatego dalej swoim spojrzeniem tkwiłam w widoku za oknem. Chłopak tylko westchnął głośno i usłyszałam kroki. Jego szorstka ręka delikatnie dotknęła mojego gołego ramienia przez co natychmiast odskoczyłam.
- Nie dotykaj mnie!- wrzasnęłam, kuląc się najdalej jak mogłam od niego. Co on sobie wyobrażał? Że jak porwie mnie to dopadnie mnie syndrom sztokholmski* i weźmiemy ślub, a potem stworzymy kochającą się rodzinkę? Idiota.
- Dlaczego nie?- krzyknął, patrząc na mnie z góry. W tym momencie czułam się, jak mała dziewczynka, która nabroiła coś. Ile bym dała, żeby moja mama mogłaby teraz na mnie krzyczeć zamiast niego.- No pytam się? Dlaczego nie mogę cię dotykać?
- Bo tego nie chcę!- odpowiedziałam natychmiastowo.
- Wiesz co ci powiem?- zapytał, a na jego usta wpełzł zadowolony uśmieszek.- Jesteś teraz moją pieprzoną własnością i mogę robić z tobą co tylko chcę, wiesz?- zaśmiał się.
- Nie masz do tego prawa!- krzyknęłam, a chłopak podniósł mnie z podłogi i postawił przed sobą.
- Prawo jest po to, żeby je łamać, Lou. Jesteś moja.- uśmiechnął się i przyciągnął mnie za biodra.- I mogę dotykać cię, gdzie tylko chcę. Na przykład tu.- powiedział, po czym złapał mnie mocno za pośladki.
- Przestań!- pisnęłam, szarpiąc się.
- Czy tu.- tym razem dotknął moich piersi.- Tu.- dotknął mojego brzucha.- A nawet tu.- stwierdził i jego ręka dotknęła miejsca, gdzie na pewno żaden psychol nie powinien tam kłaść swoich brudnych łap.
- Proszę.- zapłakałam, ale on nic sobie z tego nie robiąc, wbił się w moje usta. Zaciskałam wargi tak mocno, jak tylko mogłam. Wierzgałam nogami i rękoma, ale chłopak tylko zaśmiał się przez pocałunek.
- Nie bądź taka uparta.- zaśmiał się i jednym ruchem wziął mnie na ręce. Przeszedł przez pokój i przez to, że kopnęłam go w tylną część uda, piętą, rzucił mnie z impetem na łóżko.- Nie zachowuj się, jak dziecko.- warknął, kładąc się na mnie całym ciężarem.
- Puść mnie.- wysapałam, próbując go zepchnąć z siebie.
- Pocałuj mnie.- powiedział.
- Jesteś chory.- rzuciłam, wykrzywiając twarz z odrazą.
- Pocałuj mnie, chyba że chcesz zamienić nasze łóżko na materac w piwnicy.- powiedział zadowolony, a mnie zaparło dech w piersi. Wiedziałam, że był szurnięty, ale nie przypuszczałam, że aż do tego stopnia.
- Nie zrobisz tego.- rzuciłam niedowierzająco.
- Chcesz się przekonać?- spytał z uśmieszkiem. Jego usta po raz kolejny naparły na moje, a ja nie zacisnęłam swoich. Poddałam się, jak jakiś tchórz, ale nie miałam już siły z nim walczyć. Nie dawałam rady.
Justin Bieber's POV:
- Justin, obudź się.- denerwujący głos powtarzał ciągle te trzy słowa doprowadzając mnie do szału.
- Jeszcze chwilka.- burknąłem na pół dalej śpiąc. Wtopiłem swoją głowę wygodniej w ręce i moja piękna Louise, sama się prosiła, żeby wrócić do niej w śnie.
- Jest szósta rano, a ty śpisz na kanapie, idź do swojego pokoju.- westchnął znajomy głos, a ja otworzyłem jedno oko, żeby sprawdzić co się dzieje.
- Cholera.- rzuciłem rozespany. Powoli wstałem, dalej nie kontaktując i przetarłem dłońmi oczy.
- Musiałeś zasnąć na kanapie, nic dziwnego, jak od trzech dni w ogóle nie sypiasz.- powiedziała Miley z zirytowaniem. Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na zegarek. 06:17, kurwa!
- Zaraz będzie tutaj Ashton, jedziemy sprawdzić okoliczne puste domy.- rzuciłem, biegnąc na górę, żeby zmienić ubranie. Usłyszałem tylko cichy mamrot Miley, a potem trzaskanie drzwiami. Jak zwykle w sobotę wstawała rano, żeby iść pobiegać. Wbiegłem szybko po schodach i natychmiast zrzuciłem z siebie wczorajsze brudne ubrania, szybko wziąłem prysznic i ubrałem się w czyste (co najważniejsze nieśmierdzące) ubrania. Od razu poczułem się lepiej, jeśli w ogóle można tak powiedzieć. Przez ostatnie trzy dni dosłownie wszystko mnie irytowało, a znajomi, kiedy dowiedzieli się o tym, co się stało ignorują wszystkie moje wredne komentarze, które rzucam na każdym roku. Powinienem im być wdzięczny, ponieważ wszyscy zaangażowali się w poszukiwania Louise, ale na razie nie ma za co im dziękować. Nie ma nigdzie mojej Louise.
Głośny klakson wyrwał mnie z zamyślenia. Sięgnąłem po telefon i szybko wybiegłem z domu, nawet go nie zamykając. Madison powinna wstać za trzy godziny.
- Cześć.- rzucił Ash, kiedy wgramoliłem się na przednie siedzenie jego auta. Tylko kiwnąłem głową i wyjąłem kartkę ze spisanymi adresami.
- Najpierw Bell Street 409.- rzuciłem, a chłopak bez słowa ruszył pod podany adres. A samochodzie panowała przyjemna cisza. Słychać było tylko szum silnika, nawet ulice, jak na Seattle nie były aż tak zatłoczone.
- Zaraz będziemy.- powiedział Ash.
- Dzięki, stary. Za wszystko.- powiedziałem. Chłopak tylko spojrzał na mnie podejrzanie, ale kiedy stwierdził, że mówię to na serio, skinął głową i uśmiechnął się.
- Nie masz za co.- odpowiedział.
- Zaczynami przypominać trochę dziewczyny.- powiedziałem, w przypływie ciut lepszego humoru.
- Wiem właśnie, dlatego zakończmy to w tym momencie.- zaśmiał się, a ja potaknąłem. Chwilę potem auto Ash, zaparkowało przed jakimś zarośniętym domem. Wysiedliśmy szybko z auta i oglądaliśmy dom z każdej strony.
- Wydaję mi się, że nie było tutaj nikogo od dobrych dwudziestu lat, stary. Spójrz, ten dom ledwo co stoi. Jedźmy dalej.- powiedział Ash. Następny dom był w trochę lepszym stanie, dlatego postanowiliśmy wejść. Ciche rozmowy ustały, kiedy zatrzasnęliśmy za sobą drzwi.
- Jest tam kto?- zapytałem, ale oczywiście nie otrzymałem odzewu. Pierwszy pokój był pusty, pomijając porozrzucane rzeczy po ziemi. Weszliśmy do drugiego pokoju i cholera, wszędzie leżały koce i bezdomni.
- Kto wy?- rzucił młody chłopak.
- Przyszliśmy się zapytać o pewną dziewczynę...- zaczął Ash.
- A czy ja wyglądam ci na wróżkę?- odszczeknął się tamten chłopak.
- Posłuchaj mnie. Czy możesz wziąć to zdjęcie i zastanowić się, czy widziałeś tę dziewczynę w przeciągu ostatnich trzech dni?- warknął Ashton.
- Ash, ona nie uciekła, ona została porwana...
- Louise...- rzucił bezdomny chłopak, a moje serce szybciej zabiło.
- Znasz ją?- o mało co nie krzyknąłem z zaskoczenia.
O boże! Niech oni ją wreszcie znajdą :(
OdpowiedzUsuńSUPER :*
OdpowiedzUsuńRozdział niesamowity!
OdpowiedzUsuńSzybko następny! ;)
Cudny :*
OdpowiedzUsuńTakiego obrotu akcji sie nie spodziewałam
OdpowiedzUsuńKoocham ♡♡
OdpowiedzUsuńSkąd on ją zna? :o
OdpowiedzUsuńCzekam ze zniecierpliwieniem na następny <3